poniedziałek, 13 października 2014

Piąty, czerwono-pomarańczowy.


Zimy w Nowym Jorku muszą być strasznie klimatyczne. W takim z lat 50-tych musi być jeszcze lepiej. Niestety nie mam możliwości teraz tam być - jest ciepła jesień lat znacznie późniejszych i oziębłych. Póty nie zaśpiewa Frank Sinatra, nie poczujemy skrzypiącego puchu pod stopami, póki grudzień się nie zacznie, i zostaniemy z garstką liści, swetrem i książką pod pachą.

Teraz gra Louis Armstrong, jest pomarańczowo i czerwono. Jest nawet ciepło. Płyta kompaktowa z nadrukiem imitującym winylową powoli wypluwa dźwięki. Niedoceniana jesień na razie nie pozostawiła mi wyboru, nadal taka będzie. Niby powinienem się cieszyć, i tak jestem trochę chory, ale z drugiej strony - deszcz nie pada, wiatr nie wieje, co jest?

Może to sprawa Sońki?
Sońka była szeptucha, mówili. Potrafiła rzucić urok na krowę, żeby zdechła.*

Może rzuciła też na jesień?
Już nie jest jesień wystarczająca, by odłożyć w niepamięć przewiny i żale, i złość.














*Ta wisząca lampa... Stąd się wzięła!


*Sońka, Ignacy Karpowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz